Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

213
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

a oprócz tego godzinę lekcyi w mieście, mającą na resztę potrzeb dostarczyć mu trochę grosza. Poczciwy przyjaciel, który wespół z professorem Hipolitem dobrze sobie głowy i mózgu nałamał, nim znalazł to miejsce korrepetytora na Łotoczku, zapewniwszy się razem o ową lekcyę płatną, obiecaną na drugim końcu miasta, uradowany, że miał w kieszeni trochę swobody dla Stasia, trochę dostatku, przybiegł do kamienicy Dawida Białostockiego. Stanisław poprawiał coś w papierach swoich, gdy Szczerba schwyciwszy go za ręce obie, rzekł z wesołym uśmiechem:
— Nareszcie opuścisz już raz to twoje nieznośne poddasze, na które drapiąc się nogi sobie popodrywałem. Masz doskonałą kondycyę, choć w ubogim domku. Znalazłem ją dla ciebie, ale ją zaraz chwytać potrzeba, żeby nam jéj kto z przed nosa nie porwał. Professor Hipolit daje ci inną płatną lekcyę... Z tych dwojga będziesz mógł sobie zlepić życie wcale znośne...
Jakże się zdziwił Szczerba, gdy zamiast radości ujrzał na twarzy towarzysza rozlewający się smutek!.. Staś padł na łóżko i tak milczący chwilę pozostał.
— A! mój drogi, rzekł po przestanku namysłu gdybyś zajrzał w serce moje, zobaczyłbyś w niém ile ono ma wdzięczności dla ciebie... bratabym więcéj nie kochał pewnie... Ale na Boga, nie każ mi tak nagle ztąd się wynosić... już ja do téj skorupki przyrosłem. Na samą myśl opuszczenia tego lichego poddasza, mróz mnie przejmuje... mnie tu już było tak dobrze!
— Tobie tu dobrze! zdumiony przerwał Szczerba: a! przyznam ci się, że to nowina jest dla mnie. I ta nędza! i ten szałas! i ten chłód!