Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

197
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

jakoś smutnie, a obiecując trochę polepszenia w przyszłości, dni upływające uważając za zbyt krótkie, zbyt zajęte, o ich upiększenie nie chciał się troskać zbytecznie.
W jego pustéj izdebce dziwne tymczasem poczęły się dziać rzeczy. Jakaś niewidzialna ręka zdawała się bojaźliwie, ale ciągle przychodzić w pomoc jego niedostatkowi. Wyręczano go w pracy, znajdował powracając po kilkogodzinnéj niebytności w domu, umiecioną podłogę, dzbanek swój wodą napełniony, poskładane nieco, niezbyt wyraźnie, ale z pewném staraniem ubogie rzeczy swoje. Zdziwiło go to i nastraszyło, gdyż na klucz zamykał pokoik gdy odchodził, i nie dopatrzył dotąd, by kto na strych zaglądał, a jednak widoczna była w tém wszystkiém ręka ludzka wiedziona uczuciem litości. Czyniono to ostrożnie, z myślą, żeby się nie dać wyszpiegować, tak, żeby Stanisław mógł z razu nie postrzedz nawet otaczającéj go troskliwości, choć codzień stawała się ona śmielszą i widoczniejszą. W początku znajdując wodę w dzbanie, roztargniony sądził, że ją sam musiał przynieść, pomawiał się o nieuwagę i niepamięć, a przekonawszy się, że tak być nie mogło, przestraszył się i zaniepokoił. Wśród porozrzucanych książek, tu i owdzie, jakby przez zapomnienie, pokładzione drobne pieniądze, i to go najbardziéj przeraziło, gdyż nie mógł ani na chwilę powątpiewać, że je tam ktoś podrzucał umyślnie.
To wmieszanie się w jego życie nieznajoméj choć przyjaznéj ręki opatrznéj, napełniło go trwogą, niepokojem, zamyśleniem; nie wiedział co począć, radzić się nie chciał nikogo, wydać z tém wstydził, a przyj-