rzył się akademik — przeciębym się na sprzedajnego chwalcę nie najął.
— A najmujesz gębę, dając lekcye! sprzedajesz czas swój Żydom! niby to co innego?
— Czystsze to — rzekł Stanisław — praca, czas, nauka moja sprzedana za chleba kawałek, ale nie przekonanie i prawda! Wiesz, że cię w tém nie poznaję! dodał smutnie.
— A ja ci przypowiadam fanatyku, że będziesz chodził bez bótów — odparł Bazylewicz ruszając ramionami. — Cha! cha! Żebyś był wiedział jeszcze, jak mu podbijałem bębenka, jakem go przedziwnie wywodził w pole, aż mi się... wyspowiadał ze wszystkich arystokratycznych swych pojęć, i dał poznać ducha, w jakim mam mu napisać historyę jego domu. Komedya to była! powiadam ci, najprzedziwniejsza scena do dramatu lub romansu... Kiedyś to umieszczę w pamiętnikach moich.
— Na Boga! zawołał Staś: ale ty to bierzesz tak lekko, tak jakoś dziwnie, że ja tego pojąć nie mogę.
— I nigdy nie pojmiesz, rzekł dumnie Bazylewicz. Tyś jeden z tych ludzi, którym pozostaje tylko chyba osiąść w klasztorze, bo na świecie, gdzie nie tyle potrzebą talentu, co umiejętności rządzenia się, nie potrafisz sobie dać rady. Bywaj zdrów! Idę do biblioteki oddać Niesieckiego, a wziąć w zamian Stryjkowskiego i Bielskiego. Trafiłem też szczęśliwie na kilka starych kazań pogrzebowych, któremi moich książąt maluję jak chcę; za tydzień robota będzie gotowa... i tysiąc złotych w kieszeni!! To coś warto!... Nic nie zrobi kto z głupstw ludzkich korzystać nie umie.
To mówiąc, świsnął, rozśmiał się i odszedł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/194
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
188
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.