Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

10
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

nie potrafił się zataić przed bystrém okiem współtowarzyszów swoich. Wczesna ostrożność i skrytość nie bez przyczyny obudzała nieufność, a każdy stronił od takiego, który się mu cały nie odsłaniał.
Co za rozmaitość w tych kilkudziesięciu twarzach, postawach, wejrzeniach i mowie każdego! Wszystko, z czém oni późniéj wystąpić mają na świecie, już tu jest w zarodku. Począwszy od ponurego milczka, od którego stroni cała klassa, zepchnąwszy go swym wstrętem w ostatnią ławę, aż do dobrego koleżki przyjmującego wesoło pocałunki i szturchańce, prześladowania i żarciki braterskie, któremu sekstern zrzucono pod ławę i powywracano kieszenie, — znajduje się tu cała nieskończona gamma charakterów ludzkich. A co się tam roi w tych jasnych główkach, opromienionych całym myśli światem, niedoświadczeniem i snami malowanemi przed dwudziestym rokiem... o! któż to wypowie!
Professor matematyki chodzi jeszcze po korytarzu z nauczycielem literatury, a klassa korzysta z tych minut dziesięciu, przedzielających dwie godziny tak do siebie niepodobne jak dwie życia epoki. Na katederkę lecą rzucone czapki, łapka zajęcza od tablicy, książki i papiery, szmer dochodzi do wrzawy i szaleństwa... Wtém drzwi się otworzyły powoli, i maleńka, chuda figurka nauczyciela wchodzącego szybkim krokiem z czapką naciśniętą na uszy, z książkami i papierami pod pachą, w płaszczu z ramion spadającym i jedną swą połą zamiatającym kurzawę z podłogi — ukazała się na progu, przesunęła wśród ławek, do których pchają się rozpierzchli uczniowie... i oto już panuje na katedrze. Szał w jednéj chwili ucichł jak burza zaklęta trójzębem Neptuna, szmer tylko wolny przelatuje po nad ławami