Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzę w niebo, zda mi się, żem schwytał słowo wielkiéj zagadki, obejrzę się na ziemię i błąkam znowu. Toż to jest życie? do czego?
„Chciałbym zaśpiewać wam wielką wiekuistego życia pieśń, a usta zawiera zdumienie, cierpienie, bezsilność i boleść; boleję ale nie nad sobą. Usta mi zamyka szał ludzi, nędza ludzka i wszystkie życia sprzeczności, które ściąga myśl na sznur tego różańca, nie mogąc ich z sobą pogodzie, pobratać i skleić.
„Niech pieśń ta pyłkiem będzie... gdy zaszumiéć dębem nie może, — i pyłek w stworzeniu potrzebny i on nieśmiertelny.
„Pieśń życia! spytają zdumieni, — a żyłżeś ty, co ją chcesz wyśpiewać? O! żyłem, jeśli życiem nazwać się godzi to dziwne pasemko nadziei, łez, boleści, burzy i ciszy i pracy, pracy mozolnéj, na którą gdy się obejrzę, to mi żal, że tak drobna, że tak nieznacząca, że tak w obliczu myśli co ją zrodziła — niedołężna... O! żyłem, śniłem, cierpiałem, pragnąłem, pracowałem, a dziś, gdy się tak wiele przeżyło i prześniło, przecierpiało i przepracowało, nie potrafię powiedzieć, czy warto żyć było.