Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciwy, wykazując go głupim i niedołężnym. Jak syn marnotrawny powróciłem do domu i jak on przyjęty zostałem przebaczeniem, łzami, miłością. Ale to ciche szczęście, które mi wprzódy wystarczało, dziś było bez smaku, zatrute goryczą przeszłości, a Kain umiał je oplwać i obrzydzić. Ledwiem stąpił na próg domowy, znalazł we wszystkiém co dla mnie było najświętszém, powody urągowiska i broń przeciwko poprawie; trzymałem się jednak na stanowisku...
— Ale to wszystko bałamuctwo — przerwał nagle prostując się pan Jan — miewam także chwile fałszywego na świat poglądu i słabości... Proszę pana nie śmiéj się ze mnie... mówiłem to na próbę... Młody jesteś, dodał uśmiechając się, przyjm dobrą i ważną radę odemnie, strzeż się pracy w życiu, jest to żywioł niszczący: nie bądź dobrym, bo to do niczego nie prowadzi; zrozumiéj tylko egoizm i praktykuj go, a będziesz mógł wyrobić sobie, jeśli nie szczęście, bo tém los i traf rządzi, to przynajmniéj byt znośny.
Ziewnął. — Tak mnie ta poczciwa żona moja znudziła, żem się aż do klasztoru dla spoczynku