Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poprzebieranemi. — Skończyły się wyścigi, teraz co żyje zsunęło się na Corso i szaleje. Po pod domy to budki Pulcinella, to stragany, rusztowania, namioty. — Tam wiszą suknie i maski, owdzie przedają cukierki i maccaroni. — Krzyki niesforne rozlegają się w powietrzu, pomięszane z kół skrzypieniem, z głosami woźnic i piszczącemi wezwaniami przejeżdżających. Nie ma tu pana i sługi, bogacza i ubogiego — nie ma różnicy stanów, dostojeństwa, wieku — wszystko co żyje oszalało zarówno. Jedni w górze, drudzy w dole, ci stojąc, ci biegnąc zaczepiają się, śmieją, witają, żartują. Powozy zatrzymują piesi, pieszych drażnią siedzący na balkonach. Z wysokich wozów i okien sypią się białe pociski, i ziemia niemi usłana, aż chrupią pod nogami. — Lud ciśnie się do ukochanego Pulcinella, który cugle sobie puścił, i porporatim nawet nie bardzo przebacza, gdy przycinać pocznie.
Najpocieszniejsi w tym tłumie są obcy, podróżni, a zwłaszcza Anglicy, którzy z właściwą sobie flegmą i powagą, puszczają się w różnobarwny tłum, nie bacząc na to, co ich tam czeka. Cóż to za rozkosz dla wesołych Rzymian, gdy schwycą między siebie heretyka, jak go zowią, i poczną mu dogryzać wszelkiemi sposoby. Cały naówczas karnawał skupia się podle jednego powozu i goni za nim z końca w koniec ulicy. Gniew, groźby, razy zwiększają tylko szaleństwo.
Oto posuwają się wozy, otwarte, strojne, tak strojne, że i koniom się dostało nawet lub mułom; na nich w półmaseczkach kobiety, mężczyźni, dzieci. — Jedni najdziwaczniejsze przybrali stroje, które nie należą do żadnego kraju, żadnej narodowości; drudzy świąteczne tylko pobrali ubiory. — Huk, stuk, krzyk, a najwięcej