Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków ziemi tylko dotykała. Kibić jedną można było objąć ręką — a włos rozpuszczony spadając rozwity popłynął aż na podłogę. — Jan szalał, Bernard unosił się nad malarskim wdziękiem tego kwiatka z nad Tybru.
— Widziałem wiele kobiet, ale jej podobnej nigdy, nawet na obrazie! Nawet malarz nic podobnego nie stworzył!
Potem nadszedł pierwszy wieczór — samotny, ale po ciszy willi, jakże tu wesoło i ludno było dla Pepity. Do północy siedziała w oknie, a brzęk gitar, a pieśni dalekie, a głosy, zwady nawet i śmiechy, napawały ją rozkoszą. I nie raz nawet drgnęła, jakby motylem zerwać się chciała i polecieć.
Jan cieszył się jej radością, jej szczęściem tak silnie objawiającem się... ale nie wiem czemu zadumał. — Czy jutro nie mało jej będzie świata z okienka, pozajutro ulicy? dalej czy tęskno nie będzie samotnie? Czy ja, obcy, potrafię tej kochance Romy, moją miłością wystarczyć, moją rozmową ją nakarmić? Może jak dziś za Rzymem, jutro zatęskni za swymi braćmi, za ludem, i zechce ku niemu gorąca zawsze, niezwyciężona, wylecieć?
W tych dumach, pierwsza mu noc w Rzymie spłynęła; ale upojony rozkosznym pocałunkiem Pepity, usnął w marzeniach szczęścia niezamrocznego i zapomniał swych przeczuć!
A cóż są przeczucia?
To siódmym zmysłem dotknięte dalekie fantasmata przyszłości! — To polot duszy w kraj nieurodzonych jeszcze dziejów, co za drzwiami dzisiaj stoją i czekają aż wynijdą przez dziś — w martwe wczoraj. Przeczucia są to uczuciami, których tylko przyczyny zgadnąć nie