Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tej chwili jakby na zawołanie uchyliły się drzwi ostrożnie i na paluszkach idący ukazał się szambelan Pokutyński wyświeżony, wyelegantowany, odmłodzony. Skłonił się niezmiernie nisko gospodyni, potem damom, i gotował się powiedzeć coś wysmażenie grzecznego na powitanie, gdy hrabina podniosła się z kanapy, i dramatycznym ruchem wskazując palcem przybywającego gościa, — odezwała się (zawsze naturalnie po francusku).
— Ten ją widział!!
— Ja? kogo? — spytał, cofając się niby przelękły a trochę zdumiony Pokutyński.
— Tę piękną pannę, o której dziś głoszą, że nas wszystkie ma zaćmić i wykierować na kopciuszki — odparła pani Wielhorska.
— Kogo? kto? co? — powtarzał coraz bardziej zakłopotany szambelan. — Nie mam daru wieszczego, nie potrafię odgadnąć.
— Kogo! voilà! Właśnie to najtrudniejsze, aby nazwisko jakieś szlacheckie raz słyszane przypomnieć czy odgadnąć! — śmiejąc się rzekła hrabina. — Uderz się pan w piersi, — szukaj w sumieniu grzechu i wyznaj go ze skruchą.
— Przepraszam, nic nie rozumiem, o czem, o kim mowa?
— O ślicznej, uroczej, olśniewającej, cudnej dziewicy, którą ojciec z za kordonu tu przywiózł na karnawał, którą wczoraj zaraz książę Pepi zobaczył w oknie, i tak go jednem zwycięskiem podbiła wejrzeniem, że natychmiast bukiet jej posłał.
Vauban melancholicznie dwa razy głową poruszyła.
— A! teraz jestem w domu! — odezwał się Pokutyński. — Mowa być musi o córce mojego kolegi szambelana Stanisława Kostki na Burzymowie Burzymowskiego, kawalera orderu św. Stanisława — i...
Pani Vauban zwróciła się ku niemu z rączkami niedbale założonemi jedna na drugą.
— A! opiszże mi pan tę piękność! — szepnęła.
Pokutyński głowę skłaniając, ręką zatoczył dokoła.