Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Popierając prośbę swoją, pocałowała go w ramię, oczy miała łez pełne.
— Mój tatku! ja bo go chcę koniecznie odwiedzić... Mnie go żal!
— Ha! jeżeli koniecznie ci się tego zachciało, to trudno — rzekł Burzymowski. — Wiesz, że ja ci się nierad sprzeciwiam. Jutro rano pójdę mu oznajmię o tem, żeby się trochę przygotował, a około południa...
— Tak, tatku, koniecznie! — powtórzyła Sylwja niespokojna.
To mówiąc, a nie chcąc mu dać poznać, że się jej łzy do oczów cisnęły, Sylwja prędko dała ojcu dobranoc i pośpieszyła się skryć w swoim pokoju.
Po wyjściu dopiero córki szambelan, wybierając się już na dół a kombinując jej znalezienie się wieczorne, ucinki, mowę, ton jej, zmiarkował, że Sylwja była, jak się wyrażał, „nieswoją“.
— Coś jej jest! Jużciż nie za Miciem przepada tak! Może niezdrowa, zmęczyła się tą nieustanną zabawą. Żeby mi tylko, uchowaj Panie Boże, nie zochorowała znowu — mówił sam do siebie, wychodząc. — To nierozsądne palenie Pod blachą może najmocniejszego człowieka zdrowia pozbawić, a ona taka delikatna!
Gdyśmy tu przyjechali, była jak różyczka, a teraz tak mi pobladła!...
W samych drzwiach od sieni stała, jakby czekając na jego wyjście z salonu, pani wojska Czeżewska. Burzymowski zabierał się jej dać dobranoc i co rychlej się wymknąć, bo go srodze nudziła, gdy jejmość szepnęła, palce kładąc na ustach, że się z nim na osobności rozmówić potrzebuje.
Miała minę nastraszoną i wielce ważne sprawy zapowiadającą.
Zajść do pokoiku Czeżewskiej, który cały przesiąkły był, jak ona, wonią ambry, jakimś pudrem i różnemi kosmetykami, dla samego już nosa szambelańskiego było rzeczą niemiłą, ale tajemnicze to wezwanie budziło ciekawość i trochę niepokoju o córkę, o którą jedynie chodzić mogło. Odmówić nie śmiał.