Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sylwja nie mogła się zebrać na żadną odpowiedź i chciała się zaraz cofnąć do swego sypialnego pokoju, pod pozorem bólu głowy, gdy stary dodał:
— Ból głowy, to nie z czego innego, tylko że oni tam Pod blachą palą, jak w łaźni. Ale, ale, ja się też dziś dobrze spociłem u Micia!
Sylwja posłyszawszy to imię, mimowolnie się zawróciła.
— Cóż się z nim dzieje? — zapytała.
— Źle z nim jest — odparł szambelan. — Źle! źle! Doktór mówił w początku, że — nic, nic! A tu, piękne mi to nic! zaczynają teraz przebąkiwać nie o okulawieniu, ale że bodaj czy mu nogi do kolana odjąć nie wypadnie.
Pan Bóg łaskaw, może się bez tego obejść — ale, kto wie? a nuż się co przyrzuci? W takich razach zawsze prędzej złego się trzeba spodziewać, niż dobrego. Biedne, poczciwe chłopczysko.
I muszę go też oczyścić, — dodał, ciągnąc dalej — bom niesłusznie przed tobą oszkalował.
Powiedziałem ci, zdaje mi się (bom się domyślał tego), że za dziewczynę jakąś bić się musiał. Otóż, przekonałem się, że byłem w błędzie. Coś to innego zaszło... Micio bo nigdy tak płochym nie był.
— A o cóż im pójść mogło? — zapytała Sylwja z trochą ciekawości.
— Coś posłyszałem, piąte przez dziesiąte, zboku, ale tają przede mną, nie wiem prawdziwie dlaczego. Tom tylko zasłyszał z ust godnych wiary, — mówił zniżając głos szambelan — że się pojedynkował, stając w obronie honoru pewnej damy z towarzystwa (imienia mi nie chcieli powiedzieć), na którą rzucono potwarz o jakieś bliskie stosunki z księciem Józefem.
Ujął się za nią — i — musieli się strzelać.
Szambelan mówił to zupełnie spokojnie, nic się nie domyślając.
Sylwja, która zrazu słuchała obojętnie, zwróciła się ku niemu i zbliżyła, bledniejąc na twarzy.