Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kuli niema, kość zdaje się mało co draśnięta, muskuły tylko poszarpane... Niebezpieczeństwa, dzięki Bogu, niema, zdaje się, żadnego, no — a przecierpieć i kawęczyć trzeba będzie długo.
A na ucho szepnął szambelanowi.
— Być może, iż trochę nakuliwać będzie! Być może!
— A! toś mi się spisał — począł Burzymowski, siadając przy łóżku. — Właśnie dla mnie w porę! Sylwja wczoraj od tego szelmowskiego gorąca w sali zachorowała i także dziś leży. Ona nie wstaje a tu i ty się położyłeś, pono na długo... kiedy ja sobie rady dać nie mogę.
A bodaj ciebie z tą twoją, z pozwoleniem, klempą!... Masz tobie warszawskie rozkosze! — dodał, wzdychając — oto tobie karnawał!
— Ale Sylwja przecie nie jest w żadnem niebezpieczeństwie? Choroba jej nie grozi?
— Nie! Niechże Pan Bóg uchowa! — zawołał prędko ojciec — gorączki ma tylko trochę. Doktór przykazał spoczynek, dał jakąś miksturę śmierdzącą... a póki ona wydobrzeje, ja się zamęczę.
Bo to z tą waszą Czeżewską, choć baba się kręci, wierci, niby coś ciągle robi, służy, ale z niej pociechy niema. Zwyczajnie pani stara, co zszyje to rozpara! Beze mnie one tam sobie rady nie dadzą, logiki u nich za grosz niema!
Pomimo tego zapewnienia, które zdawało się rychły odwrót zapowiadać, Burzymowski pozostał przy łóżku chorego, narzekając, rozpytując i ciekawym będąc dowiedzieć się koniecznie, o co właściwie poszło.
Grabski mu stanowczo odpowiedział, że tego wyjawić nie może.
— No, to mi dość, że ty gadać nie chcesz! — rzekł stary. — Gdyby awantura była, do której się przyznać godzi przed bliskim krewnym i przyjacielem, który ci niemal ojcem był, pewniebyś się nie wahał powiedzieć coś jak było. Zatem już ja się reszty domyślę. Podwika! podwika, nie co innego. Gdzie djabeł nie może, tam babę pośle. Jejmościanka koso może spojrzała!