Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wojska już ochłonąwszy nieco po pierwszym wybuchu, zmieszała się. Poczuła, że zaszła może za daleko.
— Widzi pan, panna Sylwja jeździ sobie sama dokąd chce, nie mówiąc mi nawet miejsca, do którego się udaje, bawi, powraca, robi, co się jej podoba. Pan na to pozwalasz, niechże sobie będzie, co chce... ja ręce umywam! Umywam!...
— Ależ moja pani wojska, zreflektujże się, jakież jej może grozić niebezpieczeństwo? — zapytał Burzymowski — między osobami tak dystyngowanemi?...
Wojska ruszyła ramionami.
— Przepraszani pana szambelana, — poczęła, znowu się nieco zapalając — pan jesteś, doprawdy, dobroduszny i naiwny, jak dziecko. W najdystyngowańszym świecie, na królewskich dworach, trafiają się pannom nieopatrznym nieprzyjemne — wypadki. Mężczyźni nie mają sumienia...
Burzymowski zbladł jak ściana.
— Cóżto? czy pani masz jakie poszlaki? Co to ma znaczyć? — zawołał groźno — mów pani! mów pani!
Czeżewska ulękła się, zmiarkowała, iż już po raz drugi za daleko się posunęła. Wypadało się cofnąć.
— Ja mówię ogólnie o tem, co się na świecie dzieje — poprawiła się. — Panna Sylwja nie jest wyjątkiem, nie ma doświadczenia.
— Przepraszam panią! — zagrzmiał Burzymowski uniesiony — Sylwka jest wyjątkiem... Tak! — powtórzył, głos podnosząc i rozpalając się coraz, — tak! Sylwka jest wyjątkiem!
A, to proszę! — dodał ciągle gniewny, — pani ją tak sądzisz rychtyk jak garderobianę, którą trzeba pilnować, aby nie padła ofiarą kredencerza! Co bo to za wyobrażenie! No proszę! Słowo daję!...
Szambelan zwykle dobry jak baranek — kipiał.
Czeżewskiej nie pozostawało nic, tylko chustkę do oczów przyłożyć i łzy ocierać, których przyjścia lada chwilę się spodziewała.