Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niejszą gorąco kąpaną kto się wda, pokoju nie ma nigdy. Otóż i ja umęczony przez nią jestem.
Domyśleć się łatwo — pojedynek! Musiałem tedy qua świadek, jako przyjaciel i rozjemca, gdyż starałem się odegrać tę rolę, przywlec tu niepoczciwemi sankami, które się co chwila zataczały i boki mi otłukły, po to, ażeby po kilku złożeniach i kilku wykrzykach — być świadkiem pocałowania i zgody.
Cha! cha! cha!
Nikt nikogo ani drasnął, bo ambo meliores, rębacze doskonali!
— Ale któż, z kim? — zapytał ciekawie Burzymowski.
— Ty ich nie znasz pewnie. — Pierwszy ten zawadyja nieszczęsny, łomignat, burda, szaleniec Dąbski, co to już raz z przyjaciółmi swymi na patrol pruski wpadł obcesowo; drugi taki sam junak Kalinowski.
Trafił swój na swego i — godnie się wzajem oceniwszy, najczulszą zawarli przyjaźń! — dokończył szambelan, — byle tylko trwała!
W początku myślałem, z animozji wnosząc, że się na bigos posiekają i my tylko członki ich na śniegu zebrane odwieziemy do Warszawy.
Pan Stanisław Kostka z Burzymowa Burzymowski stał z usty otwartemi, słuchając z zajęciem wielkiem.
— A po cóż się, do licha, ci ichmość aż do Jabłonny fatygowali, — odezwał się — przecież ani króla, ani sejmu, ani jurysdykcji marszałkowskiej w tej opustoszałej Warszawie niema? Mogli w pierwszym lepszym ogródku, na podwórku jakiem swej krewkości uczynić zadość?
— Może to fantazja jak inne, a może i racja była! Co ty chcesz? Warszawy pruskiej ty nie znasz! Hm?
Dąbski nie życzył sobie się rąbać w mieście, powiadając, że jak się rozmacha, gotów znowu wpaść na jakiego Prusaka. Dla oryginalności też zaprosił kuligiem do Jabłonny. A i to dodać muszę, że w szopie