Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o tem, jak — iż gdy ja kochać przestaję, muszę przestać być kochanym.
— Co za cudownie wygodna teorja! — wołał de Ligne.
— Ja ją sądzę prawdziwą, najprawdziwszą — ciągnął dalej książę Józef. — Kobiety płaczą i upierają się, choć nie kochają, chcąc być jeszcze kochane, ale to sprawa ich miłości własnej.
— Dałbyś pokój teorjom — przerwał de Ligne — powiedz mi co lepiej o nowem bóstwie, które cię w sfery platońskie zagnało! Pepi platonique! — I śmiał się.
— Czekaj, nie mogę nic powiedzieć, bo go nie znam — śmiejąc się odparł Pepi. — Ledwie z trudnością dopytałem się nazwiska, barbarzyńsko brzmiącego, ale ona wydała mi się zachwycającą. Lilja, kiedy się jej pączek ku słońcu otwiera...
Sapristi! Co za poezja! a nazwisko barbarzyńskie! Masz widzę pasję teraz do wieśniaczych spódniczek, czerwonych rąk i naiwności głupkowatych.
— Mylisz się na ten raz, c’est pas ça. Mówią, że to jest osóbka bardzo przyzwoita — rzekł książę. — Na nieszczęście! młodziuchne to prawie dziecko, a ja mam respekt dla młodości i niewinności...
— Cha! cha! cha! Jakby dla ciebie było co świętego! — odparł de Ligne — ty rabusiu serc...
— Przepraszam cię — gorzej czy lepiej sobie mnie wyobrażasz, niż jestem. Ludzie mnie okrzyczeli... W naszym arystokratycznym świecie wolno wiele, w poczciwych szlacheckich sferach, gdzie wszystko biorą na serjo, należy poszanować wiarę w człowieka i w uczucie.
Książę zrobił minę poważną; leżący na kanapie spoglądał nań szydersko.
Est modus in rebus! — dodał. — Pepi wyda swój ideał za jednego z licznych przyjaciół — rzecz będzie skończona!
— Ty, Ludwiku, jak widzę, daleko jesteś w tych sprawach zepsutszym ode mnie — odezwał się książę — ja, przyznaję ci się, o niczembym podobnym nie pomy-