Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

możem wierna w sercu, choć kłamę usty i dłonią! Musisz być ślepym i posłusznym.
Spuściłem głowę, kajdany moje zakute zostały; hrabina wnet odwróciła rozmowę, rozweseliła się, usiłowała mnie rozerwać i oczarowała znowu, mówiąc na Gucia wszystko, co wprzódy mówiła na mnie i szydząc z niego nielitościwie. Odszedłem znowu upojony, szczęśliwy i oślepły.
Ale stan tej walki, jaka w sercu mojem się odbywała, nie mógł trwać długo: szala musiała się na którąś stronę przechylić. Dziś ostygły (jeśli to ostygnieniem nazwać można) sądzę sam siebie szydersko, zimno, bez litości, dyssekuję się, ale wówczas! Potrzeba było być we mnie, aby pojąć męczarnie człowieka, który się widzi pochwyconym władzą silniejszą nad siebie, postępuje przeciw przekonaniu i rozumowi, a powstrzymać się nie umie, nie może, nie chce!
Wola moja, rozum, wszystko było podbite i złamane; znalazłem się wreszcie w stanie człowieka, który widzi jasno swe szaleństwo, a warjatem mimo to być musi.
Już na jej serce, na uczucie, na miłość rachować nie było podobna, ani się łudzić kłamliwemi jej frazesami: rzeczywistość stała naga przedemną, upokarzająca, okrutna, nielitościwa, byłem pod władzą namiętności upodlającej.
Postępowanie moje, w którem jeszcze było nieco szlachetności, stało się podobne bezwstydnemu pijakowi, który się wlecze do szynku, nie śmiejąc w oczy spojrzeć przechodniom, ach! byleby pić z tej czary, której napoju nie kosztowały usta moje nigdy, byleby marzyć o szczęściu, patrząc w jej oczy. Ustępowałem więc Guciom, literatom, pianistom, dyplomatom, kuzynom i znajomym, a czekałem tylko mojego wydziału, mojej godziny wieczornej, mojej kropli, którą potem żyłem dzień cały...
Nie wiem czy w dziejach serca jest drugi podobny wypadek namiętności, któraby się wyrzekła za-