Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

namiętnie, szalenie zakochałem się w hrabinie: — niech tłumaczy kto chce, ja nie potrafię.
Byłem jak człowiek spragniony, któremu wonny podają napój, mówiąc, że w nim jest trucizna; który wie, że wypiwszy go, umrze, a wstrzymać się nie umie i pije. Zresztą nie poddałem się bez walki, ale bój był zawczasu rozstrzygnięty.
Długi czas Halka nie spojrzała na mnie, ja ledwiem ją widział, choć mnie ta istota, tak odmienna od bóstwa naszego, zajmowała jak zagadka, jak sprzeczność dziwnym trafem postawiona umyślnie obok wspaniałego kwiatu, by barwie jego dodać siły.
Po kilku dniach męczącego, rozerwanego życia, ruszyliśmy przecież na wieś; hrabia nas poprzedził. Ale nie mogliśmy wyjechać cicho i spokojnie: o milę przeprowadzała ją młodzież, na noclegu zastaliśmy gospodę wybitą dywanami i wykadzoną fijołkami, których woń lubiła; nazajutrz śniadanie w lesie nad brzegiem rzeki. Doktór Ferreti, sędzia, baron niemiecki i jeden z lwów-kuzynów, bo wszyscy tam jakoś byli krewni, przeprowadzali nas aż do domu. Każdy z kolei przypuszczany był na chwilę do wyłącznych łask pani, każdemu dawała uśmiech, rzucała słowo, gałeczkę pechlebstwa, kostkę przyjaźni, i choć na twarzach ich widać było często niecierpliwość, znosili się wszyscy, oczekując kolei swojej godziny szczęśliwej.
Trzeba przyznać też, że z nadzwyczajną zręcznością zalotna pani podzielić się umiała: pozbyć jednych, zająć drugich, zbliżyć do kogo uważała potrzebnem, usunąć kto zawadzał. Sędzia chodził po różne zapomniane paczki, barona posyłano oglądać widoki, lew musiał zajmować się końmi, doktór choremi dziećmi spotkanemi na ulicy, a hrabina karmiła pojedynczo tymczasem każdego wejrzeniem, nadzieją, słówkiem, uściskiem ręki i każdy miał się za uprzywilejowanego. Śmiała niezmiernie, nie obawiając się podejrzeń, z których żartowała, robiła co przez myśl przeszło, nie zastanawiając się wcale co ludzie o niej powiedzą. Ludzie w takim razie milczą zawsze.