Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chociaż siostrzeniec stał na straży, aby się w rachubie nie omylono. Na tę pierwszę chwilę zbliżenia liczono dosyć — a chociaż Berta nie wiedziała o spisku, matka była pewną, że z okoliczności skorzystać potrafi.
Ze swobodą człowieka nawykłego do świata i mającego podostatkiem zdawkowej monety, którą się powszednia rozmowa opłaca, hr. August przechodził od tancerki do tancerki, umiejąc każdą zabawić, zająć, rozchmurzyć.
Berta zawczasu dostrzegła, iż wkrótce się jej dostanie hr. August, zarumieniła się nieco. Śliczne brwi się jej ściągnęły, pomyślała nieco — była gotową. Przed chwilą jeszcze trzpiotowato śmiała się i chichotała ze swym towarzyszem, powoli twarzyczka jej spoważniała, nabrała wyrazu prawie dziecinnego, naiwnego i gdy hr. August podał jej rękę a ona mu wejrzeniem odpowiedziała, umiała w tym rzucie oka zamknąć wyraz tak głęboki, tajemniczy, czarujący, iż hrabia ledwie nie był zmuszony spuścić oczy, tak trudno mu było sile tego wejrzenia nie uledz.
Wzruszyło go ono do głębi — on, człowiek poważny, który się nie mięszał nigdy, zadrżał od tego wzroku dziewczęcia. Dreszcz przebiegł po nim, spojrzał na nią nawzajem, ale ona miała już oczka skromnie spuszczone.
Polonez zaczynał okręcać się po salonach i sąsiednich pokojach, aby mógł trwać dłużej.
— Pana hrabiego pewno nie taniec tu sprowadził, ale chyba myśliwstwo? — odezwał się srebrny głosik,