Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że ja placu sobie ostrzelać nie daję. Chciałem tylko pochwalić w tobie tę subordynacyą, której mój August nie będzie miał. Ja ich znam!
Hr. Sławek ostygł nieco, lecz zachował zagniewaną twarz i postawę. Wystawiony był na dudka, a właśnie całe życie bąki strzelał, aby nie dać poznać, że nim był.
August przerwał.
— Pułkownik odgadłeś zupełnie, bom tylko co złożył wyznanie wiary obywatelskiej w tym duchu.
— Byłem ci tego pewny! — odparł Samulski — Sapristi! krew nie kłamie.
I pociągnąwszy dobrze cygara, zwrócił się do Zenia.
— Chcieliście mu dobyć much z nosa, hę?
Spoważniały nagle i obrażony tem, że go lekko traktowano, Zenio zasępił się, błysnął wzrokiem ostrym i zmilczał.
— Nie potrzeba było go brać na spytki — mówił dalej pułkownik — dosyć było mnie spytać. Jabym wam zamknąwszy oczy powiedział, czem Gucio będzie a czem być nie może.
Siana za nikim wozić nie zechce.
Dziesięć razy rozumniejszy ode mnie.
— Ale! wujaszku! — protestował August.
— Tak jest — ciągnął Samulski dalej — będzie miał tę wadę czy cnotę, że z własnem przekonaniem zechce chodzić samopas. Wy chodzicie gromadą, ma to swą dobrą stronę, ale nie każdy z zawiązanemi oczyma lubi iść pod cudzą komendę.
Wy zawsze chodzicie po skrajach a my, bo i ja taki jestem, trzymamy się środka.