Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hę! — zawołał pułkownik — a cóż z wami robić można? Z wami przecie poluje, je obiady, nawet tańcuje — do czegoż wy więcej się zdacie? co z wami dalej nadto robić można? W karty nie gra, to trudno, ja go zastępuję.
Żeby zaś na seryo z wami poczynać można! dalipan nie wiem. — Przeszkodzić do roboty umiecie doskonale, zahamować, opierać się... ale w istocie być czynnymi... z wiedzą tego, co się czyni? wy? W ręku innych narzędziami być możecie, samoistnej zaś pracy nie widzę, oprócz zielonego stolika i butelek, półmisków i — fartuszków...
Stary rozgrzał się mówiąc, ogromnie, ale nim dokończył swą diatrybę, wszyscy się jak jeden człowiek zerwali i wołali, protestując, krzycząc — Hałas zrobił się wielki; pułkownik stał jak mur i wąsa kręcił, rzucił zuchwale oczyma po nich...
Czekał, co dalej z tego być może...
Sławek, który najśmielszy był, co siłę miał i pojedynek dla niego był jedynym sposobem zrobienia reputacyi, wystąpił przeciw niemu.
— Przepraszam, pułkowniku — rzekł — to są wyrazy... to jest rzecz nam wszystkim uwłaczająca! Tego my znieść nie możemy! Cóż to? szulery jesteśmy? wakinjony jakieś, rozpustniki??
Samulski uśmiechnął się.
— Jesteście po prostu jak ja sam i jak znaczniejsza część społeczeństwa naszego — próżniacy i darmozjady.
— Coś się przecie robi! — zasapany zawołał Zenio, bijąc się po piersiach — ja, nie przyznając sobie żadnych zasług, nie zupełnie próżnuję.. Coś się robi!..