Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szedł sam do stajni, gniadego nakarmił, napoił, wyczyścił, sam mu siodło podpiął, popręgi wypróbował i Niemowie przykazawszy potrzymać, chodził mu się z różnych stron przypatrywać, czy też szkapa nie wygląda szpetnie.
Gdy Feliś odziany, podpasany, a chmurny, wyszedł siadać, rzucili się sobie w objęcia, i Grzymała się rozpłakał.
— Felisiu ty mój najdroższy, zajęczał: jak ty mi co dobrego życzysz, nie gorącuj się, nie unoś, nie wyrywaj nazad zbyt prędko. Krescytywy, gdy się trafia, nie rzucaj. Ja ci przysięgam na najdroższą krew Chrystusową, że nie dośpię, nie zależę, dopilnuje się tu wszystkiego, nic nie przepadnie. Jęczmień dosieję, na ługach dojrzę; trzeba będzie kosić, damy i kosowicy rady.
Sobek spoglądał na ubogie domowstwo swoje, tęskno mu je było opuszczać. Cały dwór i stary Borzobohaty kłaniali mu się żegnając, Motruna nie wiedząc czego, popłakiwała, Pryska wyszczerzała oczy, Niemowa ręce podnosił, śmiał się i wołał: — Hu! Pchu!
Przeżegnał się Felicjan i raz jeszcze skłoniwszy się Grzymale, który konia nie spuszczał z oka, jak też pójdzie i jak się wyda, — pokłusował raźno za wrota. Chłopak choć ubogo, wyglądał chędogo.
Szepcząc modlitewki, stary nie ruszył od ganku, aż póki za krzakami wychowanka z oczu nie stracił.
W Trzcieńcu biednym, gdy tego panicza, którego teraz panem się nauczono zwać, nie stało, —