Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pasie tym nie zapomnę, bo u mnie na głowie dużo rzeczy.
Grzymała stojący u progu, odezwał się cicho:
— Już ja mu przypomnę i wyprawię do łaski jaśnie pana.
Fleming popatrzał na wielce niepoczesnego starego.
— Kto? — spytał.
— Adam Grzymała! — rzekł, kłaniając się sługa.
— Szlachcic? — sarkastycznie dodał podskarbi.
— Samo nazwisko dowodzi! — rzekł, dumnie prostując się stary i gładząc czuprynę, — de illustrissima stirpe Grimalitarum.
— Szlachcic!! — powtórzył ramionami, zżymając Fleming. Tu wszystko szlachcic! W łapciach szlachcic, w siermiędze szlachcic.
— I w dziurawych butach! — dodał niezmieszany Grzymała.
Fleming śmiał się, aż mu łza pociekła.
— Mój Antoniewicz — odezwał się nagle, spojrzawszy w okno, — jechać czas do tych paskudnych Kaplonosów!
Ruszył się i Antosiewicz i Grzymała przed ganek zobaczyć, czy konie dojadły i czy już je ludzie zaprzęgli. Woźnicom i dworowi pilno było z pustego domu, gdzie im ledwie prostej wódki, sera i chleba dano, stali więc w pogotowiu, i Borzobohatego chłopiec na grubej kobyle, podesławszy sobie worek z trochą siana, we wrotach już czekał. Dano znać, ruszył się pan Fleming. Spojrzał raz jeszcze na Sobka, i po ramieniu go klepiąc, dodał: