Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skich, — odparł gospodarz, — jaja się znajdą, chleb razowy, masło, mleko. Jestem człowiek ubogi.
— A dla czegoż jesteś ubogi? — podchwycił Fleming. — Młody człek, taki zdrów, silny, niepowinien być ubogi.
— Tak Bóg dał — odparł Sobek, — ojciec zubożał, jam się jeszcze nie miał czasu dorabiać. Niedawno mi go śmierć zabrała...
Tu westchnął.
— Szlachcic? — spytał Fleming.
— Stary szlachcic, herbu Brochwicz — odezwał się dumnie chłopak. Mieliśmy to szczęście, że dwa domy pańskie naszą się fortuną pożywiły: Radziwiłłowie i Ciołkowie z Żelechowa. Dla tego może nam, to jest mnie, czterech chłopów zostało.
Fleming się rozśmiał.
— Cztery chłopy! Herr Jesus! ale dwie ręce zdrowe i głowa! — Uderzył się w czoło.
— Chodził do szkół? — dodał.
— Aż do poesica, — rzekł Felicjan.
— No, to do palestry — zaśmiał się podskarbi, wskazując na towarzysza swojego, którym był Antoniewicz, patron trybunału i plenipotent pański.
— Nie mam ochoty! — odparł gospodarz.
— Na pański dwór — dodał Fleming.
Sobek zamiast odpowiedzi spojrzał dosyć hardo. Zamilkli na chwilę.
— Każę przynieść, co mam do jedzenia — rzekł, kłaniając się i wychodząc gospodarz.
Gdy się sami zostali, podskarbi się uśmiechnął, i na czoło pokazując zamruczał: