Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dając mu ręce. Wydobyto go z landary, zaplątanego w futerko i gniewającego się na własne nogi, któremi rzucał pociesznie, bo chwilę spokojnym być nie umiał.
Na tem się nie skończyło...
Powóz stanął był nieco opodal od ganku tak, że pomiędzy nim a suchym progiem przestrzeń była dosyć znaczna, zajęta kałużą i błotem. Niepodobna było wykwintnego obuwia pańskiego na despekt narażać, i Grzymała dał ręką znać, aby się wstrzymano z dalszym pochodem; skoczył ku dworowi, tarcicę leżącą pod nim schwycił, rzucił ją w kałużę i suchą drogę usłał.
Nie uważał tylko w tym pośpiechu i gorącej chęci usłużenia, gdy deskę rzucił, iż woda się musiała rozprysnąć i błotem obrzuciła wszystkich, pana Felicyana, dwornię i samego dostojnego gościa, który rzucił się gniewnie, jakby Grzymałę pięścią chciał walić, lecz się wstrzymał i poszedł ku gankowi.
Dwornia po cichu śmiała się z tego wypadku.
Szli tedy pontificaliter do izby wszyscy: pan, jego towarzysz, Felicyan i Grzymała na końcu, ręką gładząc włosy. W jedynej tej izbie ranny ogień szczęściem nie wygasł był na kominie, i zaraz do niego drzewek przyrzucono, aby podsycić.
Tu dopiero na świetle dziennem mógł się gospodarz gościowi dobrze przypatrzyć, a najprzód twarzy, w której jakieś wielkie wzruszenie lewą jagodę w dziwne drganie wprawiało. Oblicze było pańskie, dumne, rozumne, żywy nad miarę temperament okazujące.
Towarzysz pański, który przy nim tak pokornym był, że mu wnet sam zaczął stołka szukać i kapelusz odjął, uprzedzając sługi, pomimo to także buty miał