Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ptacy, błyskało jasne słoneczko, dla niego głosy i widoki były stracone, nudził się wszystkiém. Przeszły piękne dziewczęta wiejskie przypatrując mu się ciekawie, zaczepiając go naiwnie, odpowiedział im szyderstwem nie przystojném tylko. Zbliżył się stary żebrak o kiju z siwą brodą po pas prosząc o jałmużnę, Janek go minął dawszy koniowi ostrogę. — Miałbym rozum żebym, pierwszy grosz rozsypywał bez pożytku po drogach, rzekł w sobie.
Dziewczęta pokiwały głowami, starzec popatrzał i ruszył ramiony z pogardą: nie chodziło mu o jałmużnę tyle ile o dobre słowo, a i tego mu nawet nie rzucił, zwyczajnego — Niech Bóg wspomoże. Dojechawszy do lasu Janek nie zwykły do jazdy, uczuł się znużony i zwolniwszy koniowi biegu, zsiadł więcéj przywykły do chodu niż do jazdy, myśląc że mu lżéj będzie iść pieszo. Słońce poczynało dopiekać, gdy stanął przed gospodą w lesie, która jak tysiąc innych niewygodnych karczem, zwała się Wygodą.
Kilka wozów wieśniaczych stały przed karczmą a na kłodzie pod sośniną starą siedział młody chłopak pożywając chleb podróżny dobyty z sakiew skórzanych.
Postawiwszy konia u żłoba, napiwszy się wódki, która zepsutemu łakociami podniebieniu równie jak jadło karczmarki nie smakowała, Janek wyszedł na podwórze, szukać miejsca gdzieby się mógł położyć spać pókiby gorąco południowe przeszło.
Tu dopiero postrzegł siedzącego na kłodzie podróżnego zajadającego chleb z sérem, a postrzegłszy go cofnął się z podziwienia, podróżny także wlepił w niego oczy ciekawe i zdawał się równie zdziwiony jak on.
Powodem tych podziwień było najosobliwsze podobieństwo twarzy dwóch tak niespodzianie spotykających się ludzi. Zdawali się jednego wieku, a byli tak podobni jak ro-