Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porównany wdzięk dawała jéj trzpiotowata żywość, dowcip, śmiałość, jakaś instynktowa ludzi znajomość, odwaga we wszystkich wypadkach i ufność w siły własne. Młódsza przeciwnie, nieśmiała, trwożna, smutna, w innym rodzaju była równie piękną, a może od piérwszéj piękniejszą.
Dla Jana Krzysztofa, którego folwark graniczył z ślachcica zagrodą, starsza musiała wziąść prym przed Teklą, zalotnością, śmiałością, wesołością i wyzywającą postawą, która się najlepiéj ludzióm namiętnym podobać umié.
Jan Krzysztof korzystając z częstych wycieczek Lutyńskiego, same zastając obie siostry, począł dojeżdżać wieczorami do Elżusi. W głowie mu nie postało, żeby on, Pan Starosta, jutro może choć drążkowy Kasztellan, mógł się z zagonowego ślachcica córką ożenić; bawił się i mówił sobie: — Co to komu szkodzi?
Ale zabawa z początku niewinna, stała się wkrótce niebezpieczną. Elżusia postanowiła schwytać Pana Starostę i umiała sobie radzić. Naprzód ośmieliła go, przyciągnęła, podnieciła, a uwinąwszy dobrze w sidła, gdy już miarkowała, że się cofnąć nie potrafi, dała umyślnie do uszu ojca dójść wieści o miłostkach z starostą.
Spodziewała się że ją ojciec wybije, ale była pewną, że ją téż za Starostę wyda. Tak się właśnie stało: w piérwszym gniewu zapędzie potężnie ją bizunem wykropiwszy, co ona zniosła stoicko, siadł na koń pokręciwszy wąsa Pan Lutyński i pojechał do Żalic. Tu stanąwszy przed Starostą powiedział mu z otwartością brata ślachcica, że jeśli się z córką jego, któréj sławę uszczerbił, nie ożeni, jak psu mu w łeb strzeli.
— I nie myślcie mi uciekać, dodał, znajdę waszmości, Panie Starosto, w Warszawie, w Wilnie, w Kijowie, i na drugim końcu świata, a jakem ślachcic, tak mi Boże