Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba! gdyby można zawrócić, dawnobym to zrobił, rzekł stangret z mrukiem.
— Ale cóż z tego będzie? niecierpliwiąc się wołała Pani. Larose! rozpędźcie tych ludzi!
Larose z towarzyszem rzucili się w tłum, ale napróżno; każdy się wprawdzie tulił i ustąpić pragnął, ale nie było sposobu tyle miejsca zrobić, ile go powóz potrzebował; bo gdy z jednéj strony lokaje trochę rozepchnęli ciekawych, z drugiéj tłum się naciskał. Kilka minut ubiegły wśród niecierpliwych zżymań Pani, która miała już podnieść taflę, żeby wilgotne powietrze nie rozpuściło jéj pracowicie ułożonych pukli, gdy nowa postać zjawiła się u karéty, wprost pięknéj niecierpliwéj. Był to siwy starzec Kapucyn, który tylko co wyszedł z izby, gdzie leżało ciało umarłéj i płakały sieroty. Zbliżył się on pod powóz i pozdrowił piękną Panią pobożném:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— A to wy, Ojcze Serafinie! zawołała kobiéta — a! zmiłujcie się, czy nie potraficie mnie wyrwać z téj niewoli — A! tak mi pilno! tak pilno!
Starzec popatrzał na nią zbladłemi oczyma, w których się łza kręciła, i odparł pocichu:
— Powinnabyś Pani podziękować Boga, który cię tu sprowadził.
— Za co? mój Ojcze!
— Masz sposobność zrobić dobry uczynek, który ci Bóg na wielkim i strasznym sądzie policzy.
— A! dam chętnie jałmużnę! odparła piękna Pani, szukając woreczka, w którym jasne brzękało złoto; dam chętnie cokolwiek na te sieroty, ale mi pomóżcie wyrwać się z tego tłumu. Co za powietrze!
— Cóż tu pomoże twoja jałmużna? rzekł smutnie Ka-