Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowanych obwiewał go zewsząd. Nareszcie na dany znak przez jednego z wierzycieli, runęli wszyscy na majątek, a widząc się bez nadziei ratunku, Jan co nie miał pojęcia innego życia, nad to które prowadził, wziął truciznę w kielichu wina, i w męczarniach życie skończył.





Tymczasem szewc pracował, śpiewając wesoło. Rodzina jego pomnożyła się jeszcze dwóma synami, a oszczędność dozwoliła przykupić drugą sąsiednią kamieniczkę. W izbie majstra nic się nie zmieniło, tylko czas spoważnił twarz Marka, i piękną Annę zmienił w podżyłą kobiétę, zawsze miłą jeszcze i świéżą.
Rzadka chmurka przeleciała po niebie pogodném pożycia Anny i Marka; i były to chyba strapienia drobne, powszednie, nieuniknione, które są życia wszelkiego warunkiem.
Jedni starzeli, drudzy rośli, a warstat majstra rozlegał się rozmową swobodną, śmiechem wesołym, lub pieśnią pobożną. — Niekiedy wspomnienie Jana zasępiło ich czoła, ale nigdy Marek żałując brata, nie pożałował majątku. Miał dosyć dla siebie i dzieci; bolał tylko nad tém, że mógł mieć serce, które od niego uciekało. Nieraz spotkali się z sobą, ale szewc udawał, że nie zna Pana. Pan ani oczu nie podniósł na szewca. Dopiéro na łożu boleści, gdy straszliwe męczarnie, krzyki rozpaczy wyrwały mu z duszy, Jan ujrzał Marka przy sobie. Szewc nadbiegł go ratować z lekarzem, zasłyszawszy o wypadku. Ale już było za późno, chłodną tylko dłoń uścisnął, i pomodliwszy się u łoża zmarłego, pogrzebł go swoim kosztem, bo wierzyciele natychmiast wszystko zagarnęli.