Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A przecież Żalice i te wioski, warte są więcéj 600,000! sam to mówiłeś?
— Tak jest, pani moja, ale na tém 200,000 co dzień rosnącego długu, to rzecz nie mała.
— Ja nie potrafię teraz wyżyć na wsi!
— Ba! będziesz musiała. To powiedziawszy Janek wstał i przeszedł się po pokoju. Naradźmy się, rzekł, kiedy wyjeżdżamy; trzeba zawcześnie mówić o tém. Kilka tygodni będziemy jeszcze żyć, jakeśmy żyli, potém niby do wód, usuniemy się na wieś.
— Rób co chcesz! ale ja umrę — odparła Ewa padając na krzesło.
Jan ruszył ramionami jakby chciał powiedzieć — Umieraj sobie, i wyszedł z pokoju. Pomimo téj sceny rannéj, która panią Łowczynę nabawiła szpazmów i bolu głowy na dzień cały, a któréj tajemnica zachowała się między małżeństwem, życie obójga ani na włos się nie zmieniło. Ewa nazajutrz zaraz, jakby na złość porobiła nowe ogromne wydatki, a Jan tegoż wieczora, probując szczęścia, i usiłując się odegrać u Barona, puścił się tak zapamiętale w karty, że nim dzień zaświtał, przegrał na słowo do 15,000 czerwonych złotych, precjoza, konie, powozy, i co tylko na kartę mógł postawić.
Baron bez żadnéj ceremonji, uzyskawszy obligi formalne, zabiérał się drogą sądową dochodzić swéj należności, a biorąc pochop do zerwania stosunków przyjaźni z P. Janem, do czego dawno szukał tylko powodu, wyzwał go na pojedynek rzucając mu w twarz ostatni list jego, pisany do Baronowéj.
Spotkanie wszakże do skutku nie przyszło, bo Jan wyjechał nagle na wieś, zostawując żonę samą w mieście.
Wierzyciele bliżsi, na hasło dane przez Barona, rzucili