Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po długich zrzekaniach się z jednéj strony szczérych, z drugiéj obłudnych, stanęło na tém, że Janek zobaczywszy jak łatwo brata zaspokoi, z dwóch tysięcy dukatów, dał mu tylko tysiąc, i otrzymał zupełne od niego zrzeczenie się spadku. Marek tak był pewien, że brat największą mu robi łaskę, iż on i żona i dzieci, ucałowali ręce dobroczyńcy odbierając tę sumkę, nie będącą nawet dziesiątą częścią tego, co im należało. Janek zapewniwszy sobie urzędowe ustępstwo spadków, pożegnał Marka trochę oziębléj, siadł śpiesznie do powozu, pod pozorem tęsknoty i niepokoju za żoną, i z Warszawy wyjechał.
Obejście jego z Markiem, tak było dobrze odegraną komedją, że majster i jego rodzina, przekonani byli o najczulszém przywiązaniu, o największém poświęceniu Janka dla siebie.
Trwało to jednak niedługo; nazajutrz po wyjeździe brata, czyhający tylko P. Skarbnik Sliwicki, wpadł do izby z nowemi namowami na kombinacją.
Szewc powitał go wesołą twarzą.
— E! Panie Skarbniku, już wszystko skończone, pozbyłem się kłopotu i zdałem całą biédę na brata.
— Jakto? daliście mu pełną moc? hę.
— Nie — zrzekłem się wszystkiego na niego.
— Jest! patrzcie! załamując ręce, rzekł P. Sliwicki, tandem, jeśli wolno zapytać, a cóż waści dał?
— Biédny brat, może ze stratą, ale mi tysiąc dukatów wyliczył.
— Rocznie? spytał Pan Sliwicki.
— Jakto rocznie — raz i koniec.
Skarbnik śmiejąc się szydersko rzucił się na kanapę — Cha! cha! zawołał, po bratersku waści ociął, a toż ja był-