Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

on z jakąś dumą, bo czuł się nie sam na świecie, i radośnie przyjmował opiekę nad sierotą. — Z pod łez spójrzała kilka razy sierota na swego narzeczonego, jakby go piérwszy raz widziała jeszcze; przypatrywała się swojemu opiekunowi i panu.
Marek z oczyma w niebo wzniesionémi czy się modlił, czy myślał, czy wzywał przyszłości szczęśliwszéj, stał milczący. W ostatku zbliżywszy się do Anusi rzekł: — Choć tu, nie pora o tém mówić, ale nie bójcie się niczego; powiedziałem nie spytawszy was, że się z wami ożenię dla uspokojenia starego, byłoby to dla mnie wielkie szczęście, ale jeśli mnie nie zechcecie, będę twoim bratem tylko i opiekunem. —
Anusia nic mu nie odpowiedziała.
— Wam to pewnie, nie łatwo będzie z tąd się oddalić, a tu koniecznie choć na czas potrzeba.
— Dajcie mi pokój, ja nic nie wiem, nic nie rozumiém tylko, że biédnego dziada tracę. A! może go Bóg uchowa. —
Zamilkli: a po chwilce, gdy głos z wnętrza wzywający dał się słyszeć, weszli się modlić do izby i poklękli w progu. Gumienny przyjmował posiłek duszy na podróż!
Długo potém jeszcze modlili się, aż xiądz widząc starca usypiającym, zamilkł.
Ten sen był skonaniem.
Nazajutrz Anna i Marek za ciałem gumiennego, szli płacząc do kościołka; a w tygodni kilka, proboszcz pobłogosławił nowożeńcom, którym za świadków służyli tylko dziadowie i baby kościelne.





My powrócić musimy do Janka, który wściekły przygnał do dworu Żalickiego, i na wstępie żonę zastawszy z pisarzem siedzącą w ganku, rozpędził ich ogromném łajaniem.