Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kazano ustąpić Anusi i babie, a nim się spowiedź poczęła, wziąwszy za rękę starego xiędza, i poniósłszy ją do ust, gumienny odezwał się głosem osłabionym.
— Mój ojcze, ratujcie mnie i moją duszę, ratujcie sierotę. —
Bóg łaskaw i opatrzny, bądźcie spokojni. Bóg duszę poratuje i o sierocie nie zapomni.
— Widzieliście tego człowieka?
— Zdaje mi się, że to jest rządzca z Żalic.
— Tak, tak, — zły człowiek — nie dał mi umrzéć spokojnie, i w grobie prześladować będzie.
— W grobie pokój, mój stary.
— Alboż ja umrę spokojny, zostawując sierotę wnuczkę moją Anulkę, na pastwę złemu człowiekowi?
— Xiądz się zamyślił. — Bóg nie dopuści złemu zwyciężyć! — rzekł po chwili.
— Pewnie ojcze?
— Bądź spokojny!
— Lecz któż zasłoni sierotę? Kto się nią zaopiekuje.
Bóg, mój stary i poczciwi ludzie.
Marek który słuchał od progu, bo rozmowa nie była tajemną i dość głośno prowadzona, wszedł w téj chwili, pokłonił się xiędzu i przerwał.
— Pozwolicie mi starego uspokoić — rzekł ze wzruszeniem.
— Coście mówić chcieli.
— Posłuchajcie ojcze i wy stary. Wy mnie dobrze nie znacie, ja wam tak jak obcy, ale możecie mi zaufać, bo się Bogiem świadczę, że nie kłamię i nie mam złéj myśli. Ja biorę na siebie opiekę Anusi.
— Mój chłopcze młody jesteś jeszcze, — rzekł Xiądz.
— I ona młoda — rzekł szewc, niech stary pobłogosławi, będzie moją żoną. —