Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Walery.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
( 155 )

kli byli do jej życia i zabaw, lub rzucali drogie osoby.
Już tylko zdaleka widać było połyskujące od wschodzącego słońca kopuły, krzyże i dachy, a jednak nie jedne oczy z westchnieniem zwracały się jeszcze ku lubej Warszawie. Nikły nakoniec z oczu ostatnie jej ślady, jednak w tę stronę mimowolnie natężał się wzrok jadących ułanów — taka jest moc nawyknienia; bo przywiązanie do miejsc, a często i do osób, jest tylko upartym nałogiem.
— Długo bardzo cicho siedziałem, przerwał mi mój przyjaciel, ale teraz pozwól zrobić uwagę, że twoja powieść mało ma intrygi, malujesz, ale zająć nie umiesz.