Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Walery.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
( 125 )

bruku malował cienie. Pleban usypiał powoli. Zosia nieśmiało zbliżyła się do okna i rzuciła wzrok tęskny na ulicę.
Świetne pojazdy pełne dam strojnych przesuwały się przed jej oczyma; śpieszyli na Teatr składający orkiestrę, niosąc w ręku latarnie, a pod płaszczem instrumenta. Przesuwał się pod kamienicami zamyślony żydek, jaśniały lampy w sklepach i aptekach, niestałe światła promyki wymykały się na ulicę z okienic dolnych mieszkań. Słychać było stukanie do drzwi, poźno wracających lokatorów i gdéranie stróżów na rygiel drzwi za wchodzącymi zatrzaskujących. Nieśmiały parafijanin, odurzony krzy-