Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Nigdy się to dawniej nie trafiało majorowi, żeby, wyjąwszy wielkie święta, do kościołów chadzał, teraz stał się jakoś tak nabożnym, że niemal codzień zajrzał do któregokolwiek z nich, a wiadomo, że ich w Krakowie nie brak na żadnej ulicy. Są zaś takie, na których i po kilka naliczyć można.
Wprawdzie domyślali się złośliwi, że to czynił, szukając tej zgubionej Kunusi i przypuszczając, że panna Jadwiga także w którymś z kościołów bywać musi. Może to była i prawda, ale zrazu major chodził bez książki, potem sobie staroświecki ołtarzyk kupił i modlił się.
Otóż nie wiem, czy to sobie u Pana Boga uprosił, czy dziwny traf szczęśliwy w pomoc mu przyszedł, ale się stało, że panna Petronella obudziła nadzwyczajną miłość w odstawnym pułkowniku węgierskim od honwedów... i, ponieważ magnat był młody, przystojny, bardzo majętny, znalazła się w przykrej konieczności szukania powodów do zerwania z panem baronem Dubiszewskim.
Dawno on już o to do Pana Boga wzdychał, ale gdy się rzeczy tak ukartowały nadspodziewanie, rolę nieszczęśliwego narzeczonego odegrał wybornie. Panna Petronella miała tę pociechę, iż się z nim rozstała z mocnem przekonaniem, że pamięć jej zaniesie do grobu... Znajdowała bowiem bardzo naturalnem,