Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie, by jakie źwierzę, trzeba z respektem wszelako, powoli. E! jabym tobie i dwa spodki krwi puścić kazała na pohamowanie impetu.
— Przebacz siostruniu, nieszczęśliwemu! miłość mnie zaślepiła, odurzyła, miłość zawróciła mi głowę.
— Da! bo też to miłość i ślepą malują na filiżankach. To nic — ja się nie gniewam, a tylko na drugi raz będzie nauka, że ze mną tak nie uchodzi. Terazże ruszaj z Bogiem, bo czas na mszą, ja się jeszcze ubiérać muszę. Może przyjdziesz na herbatę?
— O bóstwo moje! aniele! królowo! przyjdę! jabym z tobą wieki siedział, droga i najdroższa istoto! I wysypał jeszcze pół tuzina przymiotników najczulszych, które go niewiele pracy kosztowały, bo ich nie bardzo dobiérał.
— Da wierzę, wierzę, nie klnij się. By tylko złe języki tego nie podchwyciły, a nie wzięły ztąd assumptu do szkalowania, bratuniu. Bądź zdrów, do zobaczyska. Krwi puścić każ półtora spodka; nie zawadzi — Cicho Amur, cicho!