Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że to, jak gadają, stałe kochanie to do śmierci bywa. I fi! czyste brydnie. Czy to ja nie kochałam? i jak! Bywało całą noc to ze dwa razy się budzę, a wszystko śni się mój miły, to raz by z workiem dukatów, drugi raz klęczy u nóg i daje zapis całego majątku!
— Tak, pojmuję ja to, te miłe sny! I ja nieszczęśliwy, od tygodnia jak cię poznałem, co noc marzę o tobie!
Jezusie Chryste! by tylko nie jakie wszeteczeństwa, śniły ci się tam o mnie!
— O! nie, najczystsze szczęścia zwodniczego obrazy; — pocałunek! —
— Da zmiłuj sięż! — tylkoż co temu, to nie wierzę. Jak ja żyję, to tylko raz wszystkiego Panu Podkomorzycowi dałam gęby, a i to z niewiadomości, bo byłam jeszcze błaźnica, niewinna jak baranek! to nie wiedziałam, że to grzech. A! zmiłuj się bratuniu, nie śnij o mnie takich szkarad.
— A! gdybyż to w mojéj mocy, odwrócić ten cios i te wspomnienia od serca!
— Da, kiedy mówię, że w twojéj, byle spodek krwi upuścić z lewéj ręki, albo i pół-