Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oszczędnie. Wszelako, by już jakoś dla zabawy i kompanii, trzymam kucharkę, szpica, kota i dwuch kanarków.
— Tak, to czas uprzyjemnia niewinnie, przytém literatura zapewne?
— Da, tak sobie czasem przysiędę ono się, ale to rzadko, bo i niéma co czytać. Same, z pozwoleniem teraz, błazenterje drukują. Może Jegomość Pan braciszek herbatyby napił się.
— Jeżeli łaska Pani.
— Da, to dobrze, ja każę wody zagrzać, u momencie powracam — Amur leżeć! Burek, pójdź ino Burek! Takie to rozlazłe kocisko, że cały dzieńby spało pod piecem, a trzebaż na dwór wypuścić dla przewietrzenia.
— O! zapewne warto, dodał Pan Karol tłumiąc uśmiech w sobie.
— W momencie powracam.
Wyszła, a Pan Karol ruszając ramionami przeszedł się po pokoju i zbliżył się do zapylonego fortepianiku, stojącego w kącie. Właśnie w téj chwili gdy stał przy nim, wróciła Panna Hermenegilda.
— Pani Dobrodziejka, amatorka muzyki, jak widzę.