Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i czapkę i trzaskając drzwiami się oddalił. Gustaw pozostał; zaledwie usłyszał jak Karol pobiegł po galeryi i oddalał się, odstąpił od okna, siadł za stołem, podparł się na łokciu i rzekł cicho do staréj:
— Cóż moja stara?
— Nic nowego, Panie Gustawie, jeszcze mi serce krwią zabiega, wspomniawszy na twojego niegodziwego brata.
Gustaw westchnął lecz milczał.
— Co za poczwara, mówiła daléj stara trzęsąc głową, co to on kobiét pogubił, a żeby kiedy pożałował, żeby do niego kiedy przemówiło sumienie. Wszakże to, Panie, nikt z nas bez grzechu, ale człowiek się przynajmniéj przed sobą wyspowiada, pożałuje, a on!
— Daj mu pokój, rzekł Gustaw, znam już ja jego lepiéj od ciebie, całe jego życie w rozpuście i szale; całe życie w nadskakiwaniu kobiétom, które dziś kocha, jutro porzuca, zwodząc bez miłosierdzia.
— O! biédna moja Krysia! rzekła stara z oczyma łez pełnemi, taka była dobra, miła, łagodna, póki jéj nie poznał. I cóż? wieszże? Pamiętasz, Panie Gustawie, kiedy wróciwszy