Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale czegoż się boisz? Ja ci ręczę, że się spił wieczorem i śpi teraz jak zabity.
— Ach, nie wiem, ale taki mnie strach przejmuje, jak gdybym co przeczuwała.
— Te przeczucia zawsze przychodzą ze strachu i uchodzą z niczém. — Pocałuj mnie droga i przestań się bać.
Pocałowali się; ale jeszcze całus się nie rozerwał, gdy blask uderzył na pokój, kilka osób wpadło drzwiami. Kobiéta z krzykiem skryła się za Karola, Karol z zimną krwią dobył pistoletów.
— A! facecije! A tuś! Nie ujdziesz teraz! Już mi drugą żonę chcesz na tamten świat wyprawić! facecije! Ale sam wprzód tam pójdziesz! Héj! tu! weźcie go!
— Ostrzegam, że pierwszemu który do mnie przystąpi, w łeb strzelę. Teraz proszę jeśli komu życie nie miłe, rzekł pan Karol.
Sędzia osłupiał.
— No to idź ztąd sam precz łajdaku! facecije!
— Pójdę panie Sędzio, ale pozwolisz mi z sobą zabrać twoją żonę, którą się jeszcze nie miałem czasu nacieszyć. Ona pójdzie ze mną.