Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Najchętniéj, choć zaraz, odpowiedział zimno Gustaw.
— Ach! Jezu Chryste! Swięty Janie Nepomucenie! Swięty Wincenty! ratujcież mnie! Bezbożnik, zbójca, chce mi męża zabić! dam znać do Izby Skarbowéj, okują cię w łańcużki! wołała panna Hermenegilda. — Da ty, mężu, ani waż się, on zabić może, on już tak Panu Sędziemu zabił żonę. Ratujcie, ratujcie! panie Podsędku biegaj na miłość Boga, daj znać do Izby Skarbowéj, niechaj go wezmą.
— Najniższy sługa, odparł Podsędek biorąc z kąta kij i czapkę powolnie, upadam do nóg! — Ale ten pan ma półmilljona! pół milljona!
— Da, żeby miał i sto milljonów, to takiego łotra powiesić. Tylko co jeszcze po ślubie, on mi już chce męża zabić; ja jeszcze nie mężatka prawie a on mnie chce wdową zrobić. Ratuj panie podsędku biegaj! drążki weź, ja zapłacę, tylko targuj się! no! no! A ty uciekaj, kiedy tobie życie miłe.
— Widać że nie bardzo miłe, odparł smiejąc się Karol, kiedy tak spokojnie siedzę. Panie Podsędku nie bądź osłem i nie ruszaj się z tąd.