Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z rodzicami.
— Tylko?
— Z bratem!
— A więcej?
— Nikogo więcej.
— Zaręczam pani, że przynajmniej sowietnik niechybnieby się tam przyplątał.
— O! dajże mi pan z nim pokój.
— Niechybi on pani.
— Bardzo się mylisz; ja go cierpieć nie mogę.
— Chociaż gra na czekanie?
Marylka rozśmiała się serdecznie.
— Chociaż nosi tak ślicznie krochmalony kołnierzyk? Wszak za to przynajmniej trochęby mu wdzięczności mieć potrzeba. Taki ekspens krochmalu! i dla miłości pani; kraje sobie nielitościwie uszy! Męczennik.
Tak się poczęła śmiać znowu, że zwabiony tem urzędnik, któremu niesmakowało wcale, żem szedł sam na sam z Marylką, zbliżył się z miluchnem zapytaniem.
— Cóż panią tak rozwesela?
— A! nigdybyś pan sowietnik nie odgadł.
— Doprawdy? Probować więc nawet nie będę; ale zazdroszczę temu, co ją w tak wesoły humor wprawić potrafiło.
— Nie zazdrość pan nikomu, — żywo odparła dziewczynka...
Z bulwaru wróciliśmy powolnie do miasta; pożegnałem ją u furtki mieszkania, a dotykając usty jej prześlicznej rączki, uczułem jakby lekkie przyciśnienie... Zdawało mi się może. Urzędnik wszedł z rodzicami do środka, ja zastanowiłem się trochę na ulicy; jakiś głos tajemny mówił mi, że ją jeszcze choć na chwilkę zobaczę.