Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biorą. Gdybyśmy tu mogli być szczęśliwi, nie bylibyśmy gdzieindziej; szczęście tutejsze, to spokój sumienia, to zaparcie się siebie, to udoskonalenie duchowne. Innego wyglądać mogą tylko biedni ślepi, co omackiem idą. Nie patrz na przyszłość jako na wesołą przechadzkę, po której bokach rosną wonne kwiatki i szemrzą strumienie; ale jak na ciężką pielgrzymkę wiodącą do celu wielkiego.
Nic poważniejszego, surowszego nad życie, a kto je chce zbyć żartami, ten go nie pojął. Bądźcie zdrowi!... pochowajcie mnie nie daleko jodeł, co rosną na grobie matki.
Tak skończył.
Wiemy z góry, że wielu a wielu wyrzucać nam mogą jako grzech, monotonję tej powieści (jeśli ją tak nazwać można) i ze stanowiska sztuki nie znajdą w niej, co im się zdaje, że być tu powinno. Podpisujem się na wszelki sąd jakikolwiek bądź, bodaj najsurowszy, mając nadzieję, że się znajdzie także ktoś, jeden może przynajmniej, co powie po cichu składając książkę: jest to historja nie jednego życia i nie jednego Juljusza!

KONIEC TOMU DRUGIEGO I OSTATNIEGO.