Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

godzin, pochlubić się mogli przed przybywającymi czemś nowem. Bo dla nas nie dośćżeby było tego co jest, tak jak było? Mówiliśmy o tem z Cesią i ubolewali razem. I możebyśmy wyrzekli się połysku dla kłopotów, gdyby nie dawała tyle czasu dyspensa, której, pomimo najusilniejszych nalegań, uzyskać dotąd nie mogliśmy. Mamże powiedzieć szczerze? mnie te tak długie przygotowania męczą i niecierpliwią. Szkoda mi mego domku, tak jak był dawniej, przywykłem do niego, każdy kątek pamiątkę miał jakąś; teraz się w niem, w ogródku rozpoznać mi będzie trudno. Nie umiem wypowiedzieć, jak mi żal było starej ławki, która stała pod lipą, drugiej pod kasztanem. Obie pamiętały szczęśliwe dzieciństwo moje; na drugiej siadała modlić się nieraz matka kochana.
Na miejsce tych stoczonych od robactwa i popróchniałych prostych ławic, Wrzosek sprowadził z Pełczy kamienne dobrego rysunku siedzenia. Zdało mi się, że z tą małą odmianą miejsce się zmieniło; żal mi popróchniałych szczątek. Toż samo w domu. Stare poczciwe sprzęty ojca i matki musiały ustąpić miejsca nowym nieznajomym, na których usiąść nie umiem.
Niech tylko minie tych kilka dni ceremonjalnych, a powrócę pewnie do starych znajomych.
Wyręczając Cesię, zawiozłem dla zajęcia Izy wszystkie moje dawne nóty i kilka książek. Zdziwiła mnie zastrzeżeniem, że romansów nie czytuje.
— Przynajmniej owych pospolitych, bezmyślnych powiastek i romansów, owych fałszywych historycznych obrazów, które się budują tandetnym sposobem, tuzinami, bez żadnej myśli. Dzieło powinno być jak orzech; biada dziurawemu i bez ziarna. A ileż to książek, nie wyjmu-