Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W towarzystwie naszem był dumno szyderski, równo dla mniej jak więcej znajomych, bez litości, pobłażania i uczucia. Miał jakąś przyjemność w odkrywaniu plam na każdym, złego we wszystkiem, śmieszności wszędzie, a najbardziej głupstwa i niewiadomości. Wówczas się tylko śmiał kiedy kogo upokorzył, ugniótł, potępił. Dopieroż zacierał ręce, podskakując przechodził kilka kroków, a potem znowu siadał na łóżku z podkurczoną nogą, ogromną chudą ręką zacierając jeżące się włosy i wracając do jakiej książki, którą wyjmował roztwartą z pod siebie. Nigdy go bowiem bez książki spotkać, złapać bez niej nie było można; miał jakąś zawsze a każdą tak wymęczoną, wyczytaną, ponapisywaną, pokreśloną, że znać było jak głęboko się w nią wpijał, jak zupełnie przyswajał sobie co w niej znalazł.
Z nami będąc nielitościwym szydercą, z profesorami i starszymi, których potrzebował łaski, był bezwstydnym pochlebcą, a śmiejąc się krzywemi usty z pochlebstwa własnego, mrugając na tych co go otaczali; tak jednak umiał trafić w słabą stronę, że mimowolnie rozgrzewał swojem pochlebstwem, choć inni w niem wyraźny tylko sarkazm czytali. Wyrażenia jego, w takich razach, miały coś dziwnego, szatańskiego; wszyscy je tłumaczyli szyderstwem, prócz tego, komu były dane za przysmak. Ten je zawsze słodko, oblizując się, przyjmował. Nie wiem, może postawa Ezopa uprzedzała względem niego, może wart był tego nazwania, ale go powszechnie uważano za pierwszego ucznia, zwłaszcza w przedmiocie filologji i języków.
Wszędzie gdzie gołą tylko pamięcią i zimnym rozumem wystarczyć sobie także można, Marceli z upodobaniem się zwracał; pociągały go nauki, w których dla