Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
15. Września.

Rozmyślałem, rozmyślam, jak mam się stać użytecznym. Kręcę się w kółku, z którego wynijść nie mogę. Do jednego jam niezdolny; do drugiego czując powołanie, małe przewiduję korzyści.
Bez zawodu, najszczytniejszem powołaniem jest stan kapłański, owego pocieszyciela ubogich, stróża stojącego u łoża konających, co słowa pociechy niesie ku uleczeniu wszelkich boleści duszy. Ale mamże siły po temu? Nie uwodzę się i odpowiadam sobie: nie. Wielkie, święte jest powołanie katolickiego kapłana, który się zapiera rodziny swej, świata, nazwiska, majętności, aby służył wszystkim co sługi nie mają, aby bolał wszelką boleścią i wszystkie łzy ocierał. Zakres czynności jego ogromny, niezmierzony, wspaniały; ale gdzież we mnie siły, by taki ciężar wziąć na siebie? Nie, nie; za wysoko spojrzałem.
Piękny także jest stan lekarza, czyniącego dla ciała to, co kapłan dla duszy, gdy pojmie wielkość swego powołania, gdy na nie patrzeć będzie jako na obowiązek dla ludzkości, nie zaś jako na chleba kawałek dla siebie. Ale w tych dwóch stanach nie mieści się wyłącznie wszelka użyteczność człowieka. W każdym pracować dla drugich i użytecznym być można. Pisarz, który myślą swą, jak pelikan piersią, karmi naród; artysta, co wciela idee wielkie i wzniosłe, nie sąż w innej sferze pracownikami znakomitymi dla ludzkości?
Wszystko cokolwiek podejmie człowiek z myślą niesamolubną, w widokach dobra bliźnich, na korzyść ich pójść musi. Ale nie każdy szczęśliwy trafi na myśl