Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrzebę coś przełknąć rozgrzewającego, jeszcze mi objad dokucza, wstąpim gdzie.
Pani Emma zarumieniła się, spuściła oczy, zacięła usta.
— Znajdziemy toż samo w domu, — odparła. Jaś rozparł się szeroko, rzucił do pół tylko dopalone cygaro i zamilkł. Powóz wtoczył się w piękną kamienicę, której pierwsze piętro zajmowali ci państwo.
Miękki dywan uścielał wschody, po których bokach piętrzyły się wazony z wonnemi kwiatami. Weszliśmy do salonu pełnego woni, oblanego światłem przyćmionem i urządzonego z wyrachowaną wytwornością wygódek. Po kątkach stały różnego kształtu fotele, kanapy wyginały się dziwnie obładowane poduszkami, przybierając różne kształty, kilka otwartych książek leżało po stołach i na ziemi.
Jaś rzucił się w najbliższe krzesło, wskazując mi osłabłą ręką drugie, pani Emma milcząc uszła z pokoju, zostaliśmy sam na sam.
— Nic tak nie chłodzi jak kieliszek dobrego francuskiego starego wina, nieprawdaż? — spytał.
— Na tem wcale się nie znam — odpowiedziałem, — nie piję nic prawie.
— Serjo?
— Najprawdziwiej.
Jaś dziwnie spojrzał na mnie i westchnął głęboko.
— Tak to ludzie nie umieją użyć niczego, rzekł cicho, droga młodość! ale ona przechodzi na twardych bifsztykach traktjeru niegodziwego i ciepłej wodzie z brudnych karafek wypitej. Dopiero gdy siły już nie pozwalają ani jeść, ani pić, gdy się zużyły narzędzia przyjemno-