Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

połamane zęby przez otwarte usta — znowu tedy w Wilnie? Mam panu za coś podziękować — dodał w pół szydersko.
— Mnie? za co?
— A! a! pamiętasz pan, gdyśmy wzajemnie życzyli sobie szczęścia, owego wieczora wracając z przechadzki w burzę? hę?
— Pamiętam.
— Pańskie widać życzenie było z serca i skuteczne. Wie pan? ożeniłem się! cha! cha!
I spojrzał na mnie zwycięsko, ja na niego zimno.
— A! a! widzisz pan! cha! cha! Niech-że pan po starej znajomości odwiedzić nas zechce. Mieszkamy w tym samym domku znajomym, proszę, moja żona całkiem muzyki zapomina... wyrzekła się fortepjanu zupełnie.
Strzałą poleciałem na górę, nie chcąc słuchać więcej! Ciężko mi było na sercu. Wpadłem na starą moją kwaterę, co była świadkiem tylu marzeń słodkich, którą teraz witałem utraciwszy pierwsze, najdroższe złudzenie młodości... w szczęście.
Ale tuż za mną wtoczył się nieprzyjaciel.
— A! pau tu stoi? — zawołał — pozwól mi odpocząć, zgrałem się w bilard, cały jestem w potach. Nigdy więcej à la guerre nie pójdę. Pan wracasz ze wsi? Jakże żona moja będzie rada, gdy jej powiem. Wrócą się muzykalne wasze wieczory. Pan nie myśl, żebym ja był zazdrosny... Wiem, że to głupstwo!
Nie wiedziałem sam, co temu dziwnemu natrętowi odpowiedzieć.
— Każ-że mi dać fajkę!