Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi przepowiadano? Zapewne dla tego, że zawsze słyszałem o rozpaczy bezrozumnej, o rozczarowaniu odejmującem wszelką poezję życia, a tych i teraz pojąć nie mogę. Wierzę jak wierzyłem w ludzi, w cnotę, ale nie wierzę w szczęście na ziemi. I lepiej: kto się niczego nie spodziewa sobie, wiele może dla drugich.





2. Września.

Im bliższy dzień wyjazdu, tem smutniejsi jesteśmy wszyscy. Matce zapewne się zdaje, żem narażony na jakieś niebezpieczeństwa, nie radaby mnie wyprawić od swego boku, narzeka na konieczność rozstania. Pan Wrzosek zamyślony chodzi, pociera siwych włosów, lub staje w zadumie przeciw okna, jak zwykł, kiedy się czem frasuje. O sobie nie ma co mówić. Podwójnie ciężko mi na sercu. Wyjeżdżać ztąd, wracać tam, jest to boleć dwa razy. Nie chciałbym narazić się na przypomnienie... a muszę.
Całe dnie pracuję nad sobą, i nieraz ze łzami w oczach, ze łzami, których się ciężko wstydzę; walczę z sobą, aby męztwo, aby odwagę wyrobić, której mi chwilami braknie. Wzywam imię obowiązku, aby mi świeciło na przyszłość, wzbudzam w sobie szlachetne popędy, rozgrzewam się myślami, gdy nie mogę sercem. Nadto świeże rany jeszcze, nadto krwawe. Nie prędko odzyskam swobodę i przytomność; szczęścia, nadziei... nigdy!
Poczciwy stary nasz przyjaciel zmaga się i wysila na dowody, że w moim wieku wszystko się odzyskuje, że jak u płazów odcięte członki, odrastają serdeczne nadzieje, utracone marzenia. Ja czuję, że to może być