Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj, panie Juljuszu — rzekł — powiedz mi, długo to tak będzie?
— Co takiego?
— A ten twój, licha wart, romansowy smutek?
— Alboż wiem?
— Bo przyznam ci się, że mi się zdaje, jakby go już dosyć było. Nie męcz przyjaciół, i co najgorsza... matki; waść nie wiesz co ona cierpi.
— Życia bym nie żałował, aby jej oszczędzić boleści; ale powiedz mi, jest-li to w mojej mocy?
— Niechybnie. Zacznij wać od udawania, przez sumienie, a przywykniesz do swego położenia i nie będziesz się objawiał ze smutkiem. Wiesz co ci jeszcze powiem, gdybym był w twojem położeniu, umyślnie bym grał wesołość, aby swego smutku na ludzkie wejrzenia nie podawać.
Mówił jeszcze długo w tym sposobie; uważałem, że się nie spodziewał, aby smutek mój miał trwać tak długo. Myślał, że jak pospolicie młodzi, w pierwszej chwili będę sobie życie odbierał, a trzeciego dnia się zakocham! Ale mi szczęściem nigdy na myśl nie przyszło odebranie sobie życia. Nie mamyż jeszcze w niem tylu ciekawych do nczynienia na sobie doświadczeń, tylu z niego użytków? Jeśli nie jest złem, to zawsze głupstwem lub szałem jest samobójstwo. Mój smutek cichy jest głęboki, ale nie skończy się tak prędko.
Chcąc biedną matkę moją pocieszyć, grałem, wedle rady pana Wrzoska, swobodniejsą myśl, bo wesołości nie mogłem. Mówiłem wiele, udawałem, żem zapomniał o wszystkiem, rozsnuwałem dalekie projekta?
Widziałem radość na twarzy starego przyjaciela i wejrzenia, jakie rzucał na moją matkę. Po objedzie